wtorek, 24 stycznia 2012

Rozdział III

Rozdział III


Oni wszyscy mieli rację. Nie oszukujmy się, każdy chce, by na świecie zaistniał pokój. Po co te straszne kataklizmy, po co te wojny? Po co tylu zmarłych, niewinnych ludzi, pytam się, po co?
Tabletka na uspokojenie mi nie pomogła. Wypiłam dwie szklanki wody mineralnej, chodziłam po domu jak smród po gaciach. Coś mnie dręczyło. Moje sumienie dopiero teraz postanowiło się obudzić. Moje myśli krążyły wokół tamtej sytuacji. Mogłam postąpić inaczej…
- Kate, on i tak by umarł. Odpuść sobie.
Spojrzałam na Chrisa. Zakładał właśnie skórzaną kurtkę. Zauważyłam, że w kieszeni miał broń. Postanowiłam zmienić temat rozmowy.
- Znów idziesz zabijać? – zadałam pytanie tak szybko, jak tylko to było możliwe.
Spojrzał mi w oczy. Dobrze wiedziałam, co chciał mi powiedzieć.
Byłam jednak szybsza.
- Nie daję sobie z tym rady. To mnie przerasta. – powiedziałam to cicho i delikatnie, by chociaż wiedział, że mam wyrzuty sumienia.
Podszedł do mnie. Stałam przy oknie, patrzyłam z góry na Nowy Jork. Chmury wiszące nad miastem i porywisty wiatr sprawił, że czułam się jeszcze gorzej.
- Jak możesz… - ciągnęłam dalej – jak możesz zabijać ludzi? Bez żadnych skrupułów, po prostu… zabijasz ich?
Chłopak pociągnął mnie za rękę, dał znak, bym usiadła na fotelu. Domyśliłam się, że chce mi sporo wyjaśnić. Kucnął naprzeciwko mnie, uścisnął moje ręce.
- Zabijam, bo lubię. – wyjaśnił.
O, to dobry argument, pomyślałam.
- Gdybyś tylko wiedziała jak bardzo źli i podli są ci ludzie, których chcę pozbawić życia… Postąpiłabyś tak samo. Poradziłabyś sobie z nimi równie szybko jak ja.
Jego brązowe oczy patrzyły na mnie tak przekonywująco, że byłabym skłonna mu uwierzyć, gdyby nie ostatni incydent. Skoro przeze mnie zginęły dzieci mafii, a ja mam umysł nimi zaprzątnięty… Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo się mylił.
-Zabijanie uzależnia. – odpowiedziałam szorstko, lecz od razu tego pożałowałam. – masz dziś jakieś zlecenia?
Skierowałam swoją rękę ku jego kurtce. Z kabury wyjęłam pistolet, nie miałam nawet pojęcia, że jest tak ciężki. Obejrzałam czarną broń ze wszystkich stron, po czym wymierzyłam lufą prosto w jego lewą skroń.
- Mów, albo cię zabiję. – uśmiechnęłam się do niego.
Odwzajemnił uśmiech, lecz szybko zabrał mi broń z ręki, odkładając na miejsce przy jego żebrach w kaburze.
- Jakbyś mnie zabiła, nie dowiedziałabyś się czy mam dziś zalecenia. – odpowiedział. – Tak, mam. Za dwadzieścia minut mam być pod instytutem.
Zdziwiłam się.
- Czemu pod Instytutem? Xavier coś od ciebie chce?
- Nic konkretnego.
Wstał, spoglądając na swój telefon, który leżał na stoliku obok nas. Sekundę później, telefon zadzwonił.
-Halo? – odebrał szybko Chris, po czym wyszedł z domu wcześniej dając mi soczystego buziaka w czoło. Zamknąwszy drzwi od domu, położyłam się na podłodze i miałam nadzieję, że gdy wróci, znajdzie mnie leżącą w tym samym miejscu.
Usłyszałam dziwny dźwięk zza okna. Powtórzył się kilkakrotnie, więc stwierdziłam, że muszę sprawdzić co się dzieje. Wychylając się za ramę okna zauważyłam Rogue i Gambita, którzy rzucali kamieniami w moje okno. Jakie to infantylne. Widziałam się z nimi kilka tygodni temu w Instytucie Xaviera. Omawialiśmy wtedy głupie, nowe zasady obowiązuję każdego (byłego) ucznia tej szkoły. Mutanci dostali nowe przywileje, nowe prawa. Nie pamiętam o czym rozmawiali, byli ogromnie męczący.
- Czego chcecie? – zapytałam chłodno, co na pewno odczuli.
- Gambit mówi, że twój ogier poleciał na łowy. – zaśmiała się sympatycznie Rogue.
- Taa… łowy… - powtórzyłam cicho pod nosem – pojechał, nie wiem kiedy wróci.
- Idziesz do nas? Xavier chce się z nami zobaczyć, prawdopodobnie się za nami stęsknił. – zapytał Gambit, i wtedy sobie uświadomiłam, że Chris miał właśnie tam jechać.
- Kolejne zebranie?
- Nie, właśnie nie. Chciał, żebyśmy go odwiedzili. – wyjaśniła Rogue. – chyba, że to jakiś problem.
- Nie, nie – zaprzeczyłam od razu – tylko Chris miał jechać do Instytutu po coś.
Nastała chwilowa cisza.
-A czy przypadkiem Deadpool nie miał być z nim? – wtrącił Remy – oni zawsze we dwójkę polują.
Dałam im znak, by poczekali na mnie na dole. Poczułam chłód bijący z dworu. Uznałam, że będę dziś znów buszować po Nowym Jorku, dlatego ubrałam się najcieplej jak tylko mogłam.
- Dlaczego akurat spotkali się pod Instytutem? Przecież Profesorowi nie podoba się to, że Chris zabija wraz z Wadem ludzi, którzy należą do mafii. – zaczęłam mówić jak najęta. – poza tym wiem, że oni poszli znów kogoś zabijać, miałam nawet jego pistolet w ręku. Może oni poszli …
- Kate, zamknij się. – nakazał Remy – jedyne co wiemy, to, że Wade miał się spotkać pod Instytutem z Chrisem. Tylko dlaczego akurat tam?
Miałam najgorsze przeczucia. Mówiąc o zabijaniu, Chris był tak bardzo pewny swoich zamiarów, że nic mnie nie zdziwi, naprawdę nic…
Będąc pod samym instytutem, serce mi waliło jak młot. Nie mogłam złapać porządnego oddechu. Ponieważ nikogo w pobliżu nie było, a brama była zamknięta, zadzwoniłam do Chrisa upewnić się, że jest cały i zdrowy, podobnie jak pozostali w instytucie.
- Nie odbiera. – powiedziałam słysząc tylko sekretarkę, która kazała mi się nagrać.
- Oczywiście, że nie odbiera. Kate, on jest na zleceniu. – odmruknęła Rogue.

Ręce mi drżały. Nie wiedziałam czy z zimna czy z nerwów, ale czułam się jak epileptyk. Marie otworzyła bramę do środka instytutu, wchodząc zauważyliśmy, że wszystkie kamery są skierowane ku nam. Profesor dba o bezpieczeństwo bardziej, niż kilka lat temu, gdy ja uczęszczałam do tej szkoły. No cóż, polowania na mutantów, nadal trwają, a tutaj jest ich najwięcej, szczególnie tych młodych. 
Nacisnęłam klamkę wielkich, drewnianych drzwi. Otworzyłam je delikatnie, choć miałam ochotę wpaść do środka jak błyskawica, co mogłabym uczynić, jednak nie chciałam nikogo straszyć. Chciałam mieć jedynie pewność, że wszyscy są cali, szczególnie profesor.
Po wejściu do środka, ujrzałam wielki żyrandol wiszący nad schodami, zaś one rozchodziły się na dwie strony po wejściu na piętro. Schody były drewniane, jednak obite czerwonym dywanem miały swój niepowtarzalny urok. 
W Instytucie było pusto.
Boże, Boże, oni ich zabili!
Po minie Rogue było widać, że sama się martwi o profesora. Remy kazał nam go odnaleźć, on szukał uczniów i innych mutantów.
Pobiegłyśmy do gabinetu profesora. Jego biuro znajdowało się na końcu korytarza na parterze. Dobiegłyśmy na miejsce, ale zanim Rogue weszła, przygotowałam się do nagłego (i szczerze mówiąc nie chciałam ich użyć) ataku moich piorunów. Moje ręce zaczęły się świecić na jasno-niebieski kolor. Im bardziej drżałam, tym ciężej mi było zapanować nad mocą.
Marie zapukała do gabinetu profesora. Nikt nie odpowiedział, dlatego nacisnęła klamkę i weszła do środka. Zamknęłam oczy i spodziewałam się najgorszego.
- Nie ma go. – powiedziała.
Jej zielony płaszcz (podobny z resztą do mojego) sięgał jej aż do kostek, byłam pewna, że zaraz zahaczy o niego i się wywróci. Ale im szybciej biegała, tym bardziej wierzyłam w jej koordynację ruchową.
- Gambit! Profesora nie ma! – krzyczała Marie.
Wbiegłam na pierwsze piętro, gdzie znajdowało się laboratorium Hank’a. Przez szklane szyby było widać, że laboratorium jest puste, dlatego nie wchodziłam nawet do środka. Biegałam po pokojach innych mutantów, lecz nikogo w nich nie było.
Wyjrzałam przez okno w korytarzu na dziedziniec, nic. Na boisku od koszykówki też nikogo nie było.
- KATE!
Pobiegłam ile miałam sił w nogach. Marie krzyczała z końca korytarza na drugim piętrze. Klęczała nad czyimś ciałem, Gambit był po jej drugiej stronie. Podeszłam, ale wcześniej się zawahałam. Nie wiedziałam czego mam się spodziewać.
To była Jean.
Jean Grey, potocznie nazywana Zołzą albo Phoenix. Wolę jednak określenie Zołza.
Była nieprzytomna, blada i bardzo zimna. Ale żyła. Z tego, co mi mówiła Marie, oczywiście.
To było dla mnie nie do wyjaśnienia. Dlaczego nikogo nie było w instytucie? I dlaczego Jean leżała nieprzytomna na podłodze, sama? I najważniejsze – czy Chris miał z tym coś wspólnego?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz