środa, 17 sierpnia 2011

Rozdział I

Epilog

Żyjemy w trudnych czasach. Żyjemy w czasach, gdy pieniądz nie zna swojej wartości. To między innymi przez nie tracimy domy, samochody, kredyty… Rodzinę. Od czasu do czasu myślę sobie, że to właśnie one, w mniemaniu człowieka są najważniejsze. Oczywiście, że nie są. Dla normalnych ludzi, jak my, rzeczy materialne są tak naprawdę mniej ważne, niż uczucia, które jak wiadomo, od dawna górują nad nami – ludźmi. A co z mutantami? Mutanci to też ludzie. Mutanci to wyjątkowe stworzenia, udoskonaleni, można by powiedzieć, przez matkę naturę, Boga, Jahwe, Buddę… Nie ważne, że przez kogo. Mutanci, jak się okazuje, mają w sobie więcej serca niż taki zwykły mieszkaniec Nowego Jorku. Czy to nie lekki paradoks? Od czasu ich ujawnienia, ludzie zaczęli się zachowywać jak stado antylop, uciekającymi przed jednym, małym lwiątkiem. Prawa natury, no nie? Słabsze ogniwo zawsze umiera. Tak zwany – łańcuch pokarmowy. Skąd się wzięli mutanci? Jak sama nazwa wskazuje, mutacja to nic innego, jak nagła, skokowa wręcz, zmiana zapisu informacji genetycznej. Wiązać się z tym mogą promieniowania UV, gamma, beta, i inne pierwiastki promieniotwórcze. Ponieważ nie znam się na tym zbyt dobrze, bo profesor mnie nie nauczył tak dobrze, jak chciałabym, opowiem w skrócie czym charakteryzują się mutanci.
Mutanci mają niezwykłe moce. Mają moc telekinezy, czyli poruszania rzeczami siłą woli. Bezsensu, prawda? Potrafią też panować nad żywiołami. Umiecie stworzyć ogień? Ha, ja też nie. Generalnie rzecz ujmując, mutanci to niezłe psychole. Lecz niestety (albo stety) pojawiają się tez inne objawy. Na przykład możesz być niebieski, jak Kurt, czy Mistique. Mistique jest zmiennokształtna. Może przybrać postać każdej osoby. Ta ,to też niezła wariatka, bo wcale nie jest dla mnie miła. Jej syn, czyli Kurt, choć bardzo lubi, jak mówi się do niego „Nightcrowler” również jest niebieski, ponieważ jest synem Raven, czyli Mistique. Dziedziczenie cech po mutantach, w przypadku dzieci, może się okazać dość zgubne. Dla Kurta szczególnie, bo umie się teleportować, ale o tym może później.
Mutacja to nieodwracalny proces. Zapis informacji jest tak niesamowicie szybki, że my, zwykli ludzie tego nie zrozumiemy. „My”, mam na myśli was, choć tak naprawdę nie powinnam się z wami utożsamiać. Prawda jest taka, że my istniejemy, istnieliśmy i będziemy istnieć, więc wpływu na to nie macie. Możecie nas zabijać, a my i tak będziemy się rozmnażać. Bo nadal jesteśmy ludźmi. Taki rasizm, wiecie. Człowiek bez ręki to dla drugiego człowieka już nie człowiek, bo właśnie nie ma tej ręki! Upośledzenie czyni z nas nie-ludzi? A kto tutaj ma czelność mówić o ludzkości, jak właśnie nie-ludzie, którzy mają więcej oleju w głowie. Mówię to z całą odpowiedzialnością i odpowiem za swe czyny, jak każdy. Ale człowiek boi się tego, czego nie rozumie. Ale po co od razu zabijać? Czy naprawdę jesteśmy aż tak okrutni wobec własnej rasy ludzkiej? Wobec własnych braci? Ludzie są dominującym gatunkiem na tej planecie. Ale ja uważam, że Ziemia jest tym już zbyt zmęczona, dlatego postanowiła wydać na świat gen X, który jest odpowiedzialny za zmiany w nas zachodzące. Nic, tylko czysta genetyka.
Wyobrażacie to sobie? Ameryka północna, czyli nasze kochane Stany Zjednoczone sprzymierzyły się w walce z mutantami z Rosją! Dwa niepodległe państwa, posiadające najlepsze wojska i sprzęt wojskowy, zostały ku sobie przyjaźnie nastawione. Dlaczego? Bo na horyzoncie pojawił się nowy wróg, który może zagrozić nie tylko Amerykanom, ale i Rosjanom. Cóż za ironia losu. Niestety, ciągle są zamieszki i giną niewinni ludzie. Meksyk nie stał się najniebezpieczniejszym państwem na Świecie, lecz cały świat ogarnął strach. Gdzie się nie ruszysz, tam czyjeś zwłoki cuchną w ściekach, bądź kogoś biją, tłuką… Bądź co bądź to nie wojna, choć niektórzy już ją tak nazywają. A może mają rację?



Rozdział I.
Znowu to się zaczęło. „To”, mam na myśli polowanie na mutantów. Był przez pewien czas spokój, lecz kiedy do naszego rządu wparował Senator Kelly, sprawy zaczęły się inaczej toczyć. Dlaczego tak jest? Ponieważ wciąż nie potrafią postawić się na miejscu drugiego człowieka. Nie mam pojęcia jak bardzo trzeba się starać, żeby wszyscy zrozumieli, że nie wszyscy chcą wojny. Nie wszyscy mutanci to złe Bractwo Magneta, które porywa nawet i ludzi, wyłudzając sekretne tajemnice od prezydenta czy tam innego premiera.
I teraz, gdy przechadzam się po ulicach brudnego Nowego Jorku, zastanawiam się jakby to były bez tych pieprzonych zasad, bez tego „rasizmu”, bez szufladkowania ludzi. Nudno, prawda? Gdyby nie fakt, że ciągle słyszę o zwłokach młodego mutanta, mogłabym zrozumieć obawy ludzi. Ale to co czynią, jest niehumanitarne. Ale oni się o tym nigdy nie przekonają.
Światło dobiegające z żarówek latarni, głośne samochody, reklamy wirujące na wieżowcach… Tym charakteryzuje się wielkie miasto, a tym bardziej Nowy Jork. Ciągły hałas, pośpiech wprawia to miasto w ruch. Ono żyje.
Usłyszałam dziwne odgłosy zza rogu. Przechodząc po mieście o północy i tupiąc swoimi obcasami, które chętnie bym zdjęła, to wydawało mi się najdziwniejsze. Wiedziałam, że coś się święci.
Bez problemu trafiłam w ciemną strefę Nowego Jorku. Nie przestraszyłam się jednak grupki ludzi, którzy pastwili się nad biednym mężczyznom, leżącym na zimnym betonie. Było mi niemal obojętne czy szukali zaczepki, czy to porachunki. Nikt nie będzie nikogo bić, gdy ja jestem w pobliżu.
Jedynym dla mnie zaskoczeniem było to, że byli to nastoletni chłopcy. Pomyślałam sobie wtedy, że świat naprawdę oszalał.
-Hej, chłopcy. – odezwałam się pewnym głosem. – czy wy naprawdę chcecie tego biednego człowieka zakatować na śmierć?
Żaden z nich nie przestał kopać starca. Mój długi, zielony płaszcz nieco mi przeszkadzał, podobnie jak moje szpilki. Że też zachciało mi się dzisiaj być ładną.
- Wypad stąd, dziewczynki nie mają prawa wstępu. – odezwał się, chyba najstarszy z nich wszystkich.
Ci młodzi ludzie mieli tyle nienawiści w sobie, jakbym widziała jakichś wikingów walczących ze sobą. Włożywszy ręce do kieszeni mojego płaszcza, podeszłam do nieznajomych jeszcze bliżej.
Na ich twarzach zauważyłam zaskoczenie. Jakby zupełnie nie wiedzieli w jakiej sytuacji się znajdują.
Uśmiechnęłam się dość ironicznie, bo cóż innego miałam robić? Spojrzałam ukradkiem na starca. Prosił o pomoc, czułam to. Dało mi to dość dużej motywacji, by zaatakować pierwsza, lecz nim się zamyśliłam, jeden z nich rzucił się na mnie z nożem w ręku. Złapałam jego prawą rękę, domyśliłam się, że tą dłonią robi wszystkie inne rzeczy. Lewa została w tyle, także mogłam bez problemu porazić prądem obydwie ręce, został on sparaliżowany. Chłopak  skonał i upadł na ziemię. Oczy miał szeroko otwarte, ale już nie mógł złapać tchu. Zawiało w tym momencie chłodem, a zimny pot spływał mi po plecach.
Reszta towarzystwa chyba uciekła. Przestraszyłam ich moimi piorunami, które wychodziły z moich rąk. Moje wyładowania elektryczne nieraz przysporzyły mi problemów, jednak tym razem wiedziałam, że dam radę.
W tym czasie podbiegłam do starca, próbując go ocucić.
Gdy już uznałam, że jestem bezpieczna oraz to, że obok mnie leżą dwa świeże trupy, postanowiłam zadzwonić po pogotowie ratunkowe, po czym zniknęłam z miejsca zdarzenia.

Do domu wróciłam przed pierwszą nad ranem. Rozwścieczona trzasnęłam drzwiami i zamknęłam je na klucz. Światło w drugim pokoju się świeciło, co mnie nie zdziwiło za bardzo. Pozbyłam się mojego płaszcza, wieszając go na drewnianym, dużym wieszaku. Buty zdjęłam najszybciej jak tylko mogłam, by założyć swoje niebieskie, wygodne kapcie i poczuć ulgę na stopach. Gdy już stwierdziłam, że mogę iść się wygadać, poszłam do pokoju, gdzie świeciło się światło.
Moim oczom ukazał się mężczyzna. Wysoki, dobrze zbudowany. W samych spodniach dżinsowych na materacu, który znajdował się na  środku pokoju, trenował różne dziwne rzeczy, o których nie miałam pojęcia. Chris był wyjątkowo urodziwym chłopakiem. Również jak ja, był mutantem, jednak jego zdolności sporo odbiegały od moich. Był maszyną do zabijania. Tak, jest płatnym mordercą. Ale! Morduje tylko tych, którzy na to zasługują.
 Teraz pewnie nasuwa się wam pytanie – jak on śmie wydawać komuś sprawiedliwość? Czy to on decyduje kto ma żyć? Absolutnie nie. Żaden człowiek nie ma prawda decydować o tym, kto zasługuje na śmierć a kto nie. Niestety żyjemy w takich czasach, że gnój byłby lepszy do uprawy roślin, niż współżycie z tymi ludźmi. Pełno mafiosów, pełno szumowin… Ich również nie można sądzić. Ale można złagodzić obyczaje, zabijając ich. Na pewno krzywda wtedy nikomu się nie stanie. A uwierzcie mi, ci ludzie zasługują na karę śmierci za swoje czyny. Lepiej zapobiegać niż leczyć.
Taką ma pracę. Ja oczywiście nie mieszałam się w jego sprawy biznesowe, choć czasem chciałbym zobaczyć go w akcji.
To takie podniecające!
Jego rachunek prawdopodobieństwa jest niemal oczywisty… Zawsze trafia do celu. Z zamkniętymi oczami potrafi strzelić w sam środek jabłka stojącego na twej głowie. Skąd wiem? No, domyślcie się.
Poza tym jest niesamowicie szybki. I wysportowany, rzecz jasna.
A oprócz tego jest moich chłopakiem i żyje nam się bardzo dobrze, choć niekiedy strasznie irytują mnie te jego ciągłe wezwania. Nigdy nie mogę go mieć dla siebie dłużej, niż na dwa dni.
Chłopak zorientował się, że przyszłam do domu. Wyglądał na zmęczonego. Odłożył hantle na podłogę i podszedł do mnie, dając mi całusa w czoło.
- Czemu dopiero teraz wróciłaś do domu? Myślałem, że pracujesz do dwunastej. – zapatrzył się w moje zielone oczy.
- Tak, kończę o dwunastej. – zgodziłam się z nim. – ale postanowiłam się przejść  po mieście w nocy. Wiesz, czasem po prostu lubię spacerować.
Nie uwierzył mi, wiedziałam o tym dobrze. Przytulił mnie.
- Chodź, pewnie zmęczona jesteś.
Zaprowadził mnie do naszej sypialni, a on sam wziął prysznic. Zanim z niego wyszedł, ja już prawdopodobnie spałam.
Obudziłam się około południa. Słońce nie docierało do mojego do mojej sypialni, więc domyśliłam się, że padał deszcz. Idealne odzwierciedlenie mojego porannego humoru. Założywszy flanelowy szlafrok na siebie, podążyłam do kuchni. Poczułam w powietrzu smażoną cebulę i jajka, od razu mój humor był w lepszym stanie.
Ziewając, usiadłam na drewnianym krześle. Mój mężczyzna już podał mi talerz do ręki, po czym sam usiadł i częstowaliśmy się przepyszną jajecznicą.
Chris włączył telewizor. Wiadomości z rana, jak co dzień, przyniosły nowiny z mojego nocnego incydentu. Chłopak spojrzał na mnie wymownie, jakby wiedział, że tam byłam.
- Tak, to byłam ja. – przyznałam
- Zabijanie nigdy nie było twoją mocną stroną. – zażartował – powiedz mi, czego tam szukałaś?
Nabrałam jajecznicy na widelec i mieląc w buzi resztki pokarmu, patrzyłam się w jeden punkt. Nie miałam pojęcia jak odpowiedzieć na to pytanie.
- Nie jestem taka jak ty. – powiedziałam wymijając odpowiedzi na zadane mi pytanie.
- Kate. – odezwał się nerwowo – czego tam szukałaś?
Westchnęłam, ale nadal milczałam. Jednak w wiadomościach nadawali więcej informacji nna temat tamtego zdarzenia.
- „Podejrzewamy, że młody mężczyzna znaleziony na chodniku to jeden z rodziny rosyjskiej mafii  z Nowego Jorku. Drugiego mężczyzny jeszcze nie zidentyfikowaliśmy”.
Własnym uszom nie wierzyłam.
- Przecież oni byli zwykłymi nastolatkami! – powiedziałam głośno, jakbym chciała się usprawiedliwić
- Oszalałaś.
Nie wiedziałam co chciał przez to powiedzieć.
- Kobieto. – ciągnął dalej. – w rosyjskiej mafii brakuje ludzi. Biorą nawet dziesięciolatków, jeśli się nadają.
- Chcesz mi powiedzieć, że zabiłam dziecko mafii?
Nie odpowiedział.
- Chris, ale czemu bili tego człowieka, czemu…
- To nie była twoja walka. Nie powinnaś była się wtrącać. Wiesz jaka rzeź teraz będzie? Jak się wszyscy dowiedzą, że zabito go poprzez porażenie prądem, wszyscy będą widzieć, ze chodzi o ciebie!
Zmarszczyłam brwi. Jacy wszyscy?
- A może ktoś miał paralizator?
- Tak, pewnie. Paralizator, który zabił.
Wzruszyłam ramionami. Skąd ja, do cholery mogłam wiedzieć, że to mafia?!
Resztę śniadania zjedliśmy w ciszy, lecz żeby załagodzić sytuację, wyłączył telewizor. Mądry chłopak.
Dlaczego go zaczepili? Mafia nigdy nie wtrącała się w takie „gangsterskie” potyczki. Przecież to nielogiczne…
Nie miałam absolutnie żadnych powodów, by zbliżać się do tych knypków. To oni zaczęli tę bitwę, a ja nie zamierzałam tak tego zostawić. Porozmawiałam po śniadaniu z Chrisem, lecz ten mi tylko zasugerował, żebym ich wyśledziła i zabiła, bym nie miała później problemów. Ależ on jest bez uczuć. Nie mogłabym ta po prostu podejść, uśmiechnąć się, a później wysadzić miejsce, w którym byśmy się znajdować. Choć byłabym do tego zdolna, bo moje możliwości są nieograniczone, moje sumienie mi na to nie pozwala. To lekka ironia, bo zabić umiem. Ale nie z premedytacją.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz