wtorek, 24 stycznia 2012

Rozdział III

Rozdział III


Oni wszyscy mieli rację. Nie oszukujmy się, każdy chce, by na świecie zaistniał pokój. Po co te straszne kataklizmy, po co te wojny? Po co tylu zmarłych, niewinnych ludzi, pytam się, po co?
Tabletka na uspokojenie mi nie pomogła. Wypiłam dwie szklanki wody mineralnej, chodziłam po domu jak smród po gaciach. Coś mnie dręczyło. Moje sumienie dopiero teraz postanowiło się obudzić. Moje myśli krążyły wokół tamtej sytuacji. Mogłam postąpić inaczej…
- Kate, on i tak by umarł. Odpuść sobie.
Spojrzałam na Chrisa. Zakładał właśnie skórzaną kurtkę. Zauważyłam, że w kieszeni miał broń. Postanowiłam zmienić temat rozmowy.
- Znów idziesz zabijać? – zadałam pytanie tak szybko, jak tylko to było możliwe.
Spojrzał mi w oczy. Dobrze wiedziałam, co chciał mi powiedzieć.
Byłam jednak szybsza.
- Nie daję sobie z tym rady. To mnie przerasta. – powiedziałam to cicho i delikatnie, by chociaż wiedział, że mam wyrzuty sumienia.
Podszedł do mnie. Stałam przy oknie, patrzyłam z góry na Nowy Jork. Chmury wiszące nad miastem i porywisty wiatr sprawił, że czułam się jeszcze gorzej.
- Jak możesz… - ciągnęłam dalej – jak możesz zabijać ludzi? Bez żadnych skrupułów, po prostu… zabijasz ich?
Chłopak pociągnął mnie za rękę, dał znak, bym usiadła na fotelu. Domyśliłam się, że chce mi sporo wyjaśnić. Kucnął naprzeciwko mnie, uścisnął moje ręce.
- Zabijam, bo lubię. – wyjaśnił.
O, to dobry argument, pomyślałam.
- Gdybyś tylko wiedziała jak bardzo źli i podli są ci ludzie, których chcę pozbawić życia… Postąpiłabyś tak samo. Poradziłabyś sobie z nimi równie szybko jak ja.
Jego brązowe oczy patrzyły na mnie tak przekonywująco, że byłabym skłonna mu uwierzyć, gdyby nie ostatni incydent. Skoro przeze mnie zginęły dzieci mafii, a ja mam umysł nimi zaprzątnięty… Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo się mylił.
-Zabijanie uzależnia. – odpowiedziałam szorstko, lecz od razu tego pożałowałam. – masz dziś jakieś zlecenia?
Skierowałam swoją rękę ku jego kurtce. Z kabury wyjęłam pistolet, nie miałam nawet pojęcia, że jest tak ciężki. Obejrzałam czarną broń ze wszystkich stron, po czym wymierzyłam lufą prosto w jego lewą skroń.
- Mów, albo cię zabiję. – uśmiechnęłam się do niego.
Odwzajemnił uśmiech, lecz szybko zabrał mi broń z ręki, odkładając na miejsce przy jego żebrach w kaburze.
- Jakbyś mnie zabiła, nie dowiedziałabyś się czy mam dziś zalecenia. – odpowiedział. – Tak, mam. Za dwadzieścia minut mam być pod instytutem.
Zdziwiłam się.
- Czemu pod Instytutem? Xavier coś od ciebie chce?
- Nic konkretnego.
Wstał, spoglądając na swój telefon, który leżał na stoliku obok nas. Sekundę później, telefon zadzwonił.
-Halo? – odebrał szybko Chris, po czym wyszedł z domu wcześniej dając mi soczystego buziaka w czoło. Zamknąwszy drzwi od domu, położyłam się na podłodze i miałam nadzieję, że gdy wróci, znajdzie mnie leżącą w tym samym miejscu.
Usłyszałam dziwny dźwięk zza okna. Powtórzył się kilkakrotnie, więc stwierdziłam, że muszę sprawdzić co się dzieje. Wychylając się za ramę okna zauważyłam Rogue i Gambita, którzy rzucali kamieniami w moje okno. Jakie to infantylne. Widziałam się z nimi kilka tygodni temu w Instytucie Xaviera. Omawialiśmy wtedy głupie, nowe zasady obowiązuję każdego (byłego) ucznia tej szkoły. Mutanci dostali nowe przywileje, nowe prawa. Nie pamiętam o czym rozmawiali, byli ogromnie męczący.
- Czego chcecie? – zapytałam chłodno, co na pewno odczuli.
- Gambit mówi, że twój ogier poleciał na łowy. – zaśmiała się sympatycznie Rogue.
- Taa… łowy… - powtórzyłam cicho pod nosem – pojechał, nie wiem kiedy wróci.
- Idziesz do nas? Xavier chce się z nami zobaczyć, prawdopodobnie się za nami stęsknił. – zapytał Gambit, i wtedy sobie uświadomiłam, że Chris miał właśnie tam jechać.
- Kolejne zebranie?
- Nie, właśnie nie. Chciał, żebyśmy go odwiedzili. – wyjaśniła Rogue. – chyba, że to jakiś problem.
- Nie, nie – zaprzeczyłam od razu – tylko Chris miał jechać do Instytutu po coś.
Nastała chwilowa cisza.
-A czy przypadkiem Deadpool nie miał być z nim? – wtrącił Remy – oni zawsze we dwójkę polują.
Dałam im znak, by poczekali na mnie na dole. Poczułam chłód bijący z dworu. Uznałam, że będę dziś znów buszować po Nowym Jorku, dlatego ubrałam się najcieplej jak tylko mogłam.
- Dlaczego akurat spotkali się pod Instytutem? Przecież Profesorowi nie podoba się to, że Chris zabija wraz z Wadem ludzi, którzy należą do mafii. – zaczęłam mówić jak najęta. – poza tym wiem, że oni poszli znów kogoś zabijać, miałam nawet jego pistolet w ręku. Może oni poszli …
- Kate, zamknij się. – nakazał Remy – jedyne co wiemy, to, że Wade miał się spotkać pod Instytutem z Chrisem. Tylko dlaczego akurat tam?
Miałam najgorsze przeczucia. Mówiąc o zabijaniu, Chris był tak bardzo pewny swoich zamiarów, że nic mnie nie zdziwi, naprawdę nic…
Będąc pod samym instytutem, serce mi waliło jak młot. Nie mogłam złapać porządnego oddechu. Ponieważ nikogo w pobliżu nie było, a brama była zamknięta, zadzwoniłam do Chrisa upewnić się, że jest cały i zdrowy, podobnie jak pozostali w instytucie.
- Nie odbiera. – powiedziałam słysząc tylko sekretarkę, która kazała mi się nagrać.
- Oczywiście, że nie odbiera. Kate, on jest na zleceniu. – odmruknęła Rogue.

Ręce mi drżały. Nie wiedziałam czy z zimna czy z nerwów, ale czułam się jak epileptyk. Marie otworzyła bramę do środka instytutu, wchodząc zauważyliśmy, że wszystkie kamery są skierowane ku nam. Profesor dba o bezpieczeństwo bardziej, niż kilka lat temu, gdy ja uczęszczałam do tej szkoły. No cóż, polowania na mutantów, nadal trwają, a tutaj jest ich najwięcej, szczególnie tych młodych. 
Nacisnęłam klamkę wielkich, drewnianych drzwi. Otworzyłam je delikatnie, choć miałam ochotę wpaść do środka jak błyskawica, co mogłabym uczynić, jednak nie chciałam nikogo straszyć. Chciałam mieć jedynie pewność, że wszyscy są cali, szczególnie profesor.
Po wejściu do środka, ujrzałam wielki żyrandol wiszący nad schodami, zaś one rozchodziły się na dwie strony po wejściu na piętro. Schody były drewniane, jednak obite czerwonym dywanem miały swój niepowtarzalny urok. 
W Instytucie było pusto.
Boże, Boże, oni ich zabili!
Po minie Rogue było widać, że sama się martwi o profesora. Remy kazał nam go odnaleźć, on szukał uczniów i innych mutantów.
Pobiegłyśmy do gabinetu profesora. Jego biuro znajdowało się na końcu korytarza na parterze. Dobiegłyśmy na miejsce, ale zanim Rogue weszła, przygotowałam się do nagłego (i szczerze mówiąc nie chciałam ich użyć) ataku moich piorunów. Moje ręce zaczęły się świecić na jasno-niebieski kolor. Im bardziej drżałam, tym ciężej mi było zapanować nad mocą.
Marie zapukała do gabinetu profesora. Nikt nie odpowiedział, dlatego nacisnęła klamkę i weszła do środka. Zamknęłam oczy i spodziewałam się najgorszego.
- Nie ma go. – powiedziała.
Jej zielony płaszcz (podobny z resztą do mojego) sięgał jej aż do kostek, byłam pewna, że zaraz zahaczy o niego i się wywróci. Ale im szybciej biegała, tym bardziej wierzyłam w jej koordynację ruchową.
- Gambit! Profesora nie ma! – krzyczała Marie.
Wbiegłam na pierwsze piętro, gdzie znajdowało się laboratorium Hank’a. Przez szklane szyby było widać, że laboratorium jest puste, dlatego nie wchodziłam nawet do środka. Biegałam po pokojach innych mutantów, lecz nikogo w nich nie było.
Wyjrzałam przez okno w korytarzu na dziedziniec, nic. Na boisku od koszykówki też nikogo nie było.
- KATE!
Pobiegłam ile miałam sił w nogach. Marie krzyczała z końca korytarza na drugim piętrze. Klęczała nad czyimś ciałem, Gambit był po jej drugiej stronie. Podeszłam, ale wcześniej się zawahałam. Nie wiedziałam czego mam się spodziewać.
To była Jean.
Jean Grey, potocznie nazywana Zołzą albo Phoenix. Wolę jednak określenie Zołza.
Była nieprzytomna, blada i bardzo zimna. Ale żyła. Z tego, co mi mówiła Marie, oczywiście.
To było dla mnie nie do wyjaśnienia. Dlaczego nikogo nie było w instytucie? I dlaczego Jean leżała nieprzytomna na podłodze, sama? I najważniejsze – czy Chris miał z tym coś wspólnego?

sobota, 20 sierpnia 2011

Rozdział II


Rozdział II

- Kate, czy ty zawsze musisz pakować się tam, gdzie cię nie chcą?
Milczałam. Przed moimi oczami stała szklanka wody mineralnej. Z miną zbitego psa siedziałam na drewnianym krześle w japońskiej restauracji. Czułam w powietrzu różne dania, którzy tutejsi ludzie w zwyczaju mieli zamawiać. Byłam głodna, bo moje ślinianki wariowały, lecz po chwili mój mózg przestał reagować na jakiekolwiek bodźce zewnętrzne.
I takim sposobem spojrzałam na kobietę, która siedziała ze mną przy jednym stoliku. Również nic nie zamawiała, po prostu czekała, aż odpowiem na jej pytanie.
- Nie. Nie zawsze. – zareagowałam po chwili.
Psylocke spojrzała na mnie z ukosa, jakby nie wiedziała dokładnie po co ją tutaj przywlokłam.
- Wiesz dobrze, że tych oprychów jest od groma. Chyba nawet więcej, niż nam się może wydawać.
No tak, ona coś o tym wie.
- A co miałam innego robić?
Wyczułam, że Betsy jest trochę zmęczona. Mało tego, że ją telepatia męczy, to zapewne ma problemy w pracy. Nie trudno się domyślić.
- Ratując jednego człowieka nie uratujesz całego świata. Nie baw się w Xaviera.
- Nie bawię się w Xaviera – od razu zaprzeczyłam. – po prostu… nie umiem przejść obojętnie obok cudzego nieszczęścia.
- Kobieto – westchnęła smutno – wiesz ile jest nieszczęść na świecie? Nie rozerwiesz się i nie polecisz do Iraku, bo tam jest wojna. Nie polecisz do Afryki, bo tam głodują dzieci. Tak samo jak tutaj, nie możesz być wszędzie. Poza tym wątpię, żeby ten człowiek docenił to, co w sobie nosisz. Wątpię nawet w to, że wiedział, kim jesteś.
Chyba miała rację. Bawienie się w super bohatera to nie lada wyzwanie.
- Nie obchodzi mnie to, czy by wiedział. Ważne jest to, że bym go uratowała. Jedno uratowane życie to dla mnie jak wschód słońca…
- Daruj sobie! – prawie wykrzyknęła – nie mam ochoty wysłuchiwać monologu o tym, że jeden człowiek jest dla ciebie ważniejszy niż dwóch mutantów!
W restauracji nastała  cisza. Wszyscy nam się przyglądali, jedynie lekko grała muzyka z głośników nad głowami klientów. Na szczęście po chwili każdy zajął się jedzeniem.
Psylocke nachyliła się lekko ku mnie, patrząc mi prosto w oczy. Jej brązowe włosy dotykały stołu.
- Nie popełniaj tego samego błędu co ja, Kate. Masz dobre serce, ale naucz się odróżniać kiedy masz być w złym czasie i ratować ludzi, a kiedy ma cię tam nie być.
Kobieta wstała z krzesła zabierając ze sobą swój płaszcz i wyszła. Przy drzwiach dała mi znać, ze zadzwoni do mnie później.
Dopiłam swoją porcję wody. Również szykowałam się do wyjścia. Nie rozumiałam jednak, czemu, do cholery, wszyscy mnie krytykują? Ja naprawdę nie chciałam źle dla tego starca, chciałam mu uratować życie. Po prostu przyszłam za późno.
Odkładając pustą szklankę na stół, odsunęłam lekko krzesło na którym siedziałam i wstałam. Poczułam dziwny ciężar na swoich udach i zrobiło mi się ciemno przed oczami. W uszach usłyszałam szmer. Nie mogłam się poruszyć w żaden możliwy sposób, jednak słabo zrobiło mi się dopiero wtedy, gdy zobaczyłam znajomą mi kobietę zmierzającą w moim kierunku. Wtem poczułam ból w moich skroniach i zemdlałam.
Może Psylocke miała rację? Może nie powinnam starać się o życie ludzi tylko o mutantów? Nawet nie wiadomo kim ten człowiek był – jaki był. Prawda jest taka, że człowiek nigdy, prze-ni-gdy nie doceni tego, co się dla niego robi. Nawet, gdybym przenosiła góry, moje dobre chęci do niczego dobrego nie doprowadzą. Mogłam jednak się okazać tchórzem, który na sam odgłos krzyczącego człowieka ucieka gdzie pieprz rośnie, bo dba o swój los, ale po co? Los Kate jest niczym fatum, skazanym na klęskę od samego początku.
- Jak tak dalej pójdzie, będziemy zbierać mutantów z całego świata. – zaśmiała się ironicznie kobieta, której głos usłyszałam zaraz po tym, jak się przebudziłam. Czułam ucisk na nadgarstkach i kostkach u nóg. Leżałam. Przykuta do jakiegoś zimnego blatu. Oczy miałam związane.
- Chyba się już obudziła – powiedziała znów kobieta.
Usłyszałam kroki, które zmierzały w moim kierunku.
- Moja droga Katherine.
Z mych oczu zniknęła taśma, która uniemożliwiała mi widoczność. Gdy otworzyłam oczy, spostrzegłam ogromny hol. Wszystko było zimne, ciemne i… metalowe.
- Erik. – powiedziałam oschle, odwracając głowę w jego stronę. – wypuść mnie, żarty sobie robisz?
Starzec się zaśmiał.
- Skądże! Pomyślałem, że chciałabyś mnie odwiedzić, więc oto i jesteś.
Serce zaczęło mi bić jak oszalałe. Nie miałam pojęcia po co mnie zesłał do jego kryjówki, przecież kilkakrotnie odmawiałam jego zaproszenia na jego wyspę.
- Co ja tu robię? I czemu jestem przykuta?!
Kobieta telepatycznie przysłała mi wiadomość, że Magneto nie chce mi zrobić krzywdy, oraz to, że posprzątali po mnie.
Spojrzałam na nią ze zdziwieniem. Mało tego, że ją znałam, to co miała na myśli mówiąc, że „posprzątali  po mnie”?
- Emma Frost? – zapytałam z lekkim zawahaniem, bo nie miałam pewności, że to właśnie ona
- We własnej osobie.
Frost była jedną z nielicznych, które lubiły Erika. Wraz z Mistique (choć nie wiem gdzie mogłaby teraz być) i Sabertooth’em, należą do zgranej paczki. Jednak Erik lubił towarzystwo pięknych kobiet, a takimi były Raven i Emma.
- Biała dama. – powiedziałam w półgłosie, ale tak, żeby usłyszała. – co po mnie „posprzątaliście”?
- Ludzi, Kate, ludzi. – odpowiedział szybko Magneto – gdyby nie ty, obyłoby się bez ofiar… ale niestety…
Nie rozumiałam. Jakie ofiary? Jakie…
Jasny gwint. On zabił wszystkich tych chłopców z wczorajszej nocy!
- Erik, nie! – zaczęłam krzyczeć – dlaczego to zrobiłeś?! Cholera jasna!
Magneto był cwaniakiem od zawsze. Dobrze wie, że teraz nie użyję swoich zdolności, to byłoby dla mnie samobójstwem (co ciekawe, mogę absorbować energię elektryczną, ale w przypadku wchłonięcia jej, muszę się natychmiast „wyładować” bo inaczej sama siebie bym zaczęła razić prądem, więc na dłuższą metę nie miałoby to sensu) i jak w jego przypadku – tylko on potrafi kontrolować metal.
Uspokoiłam się. Zdałam sobie sprawę z powagi mojej sytuacji, dlatego nie chciałam wyjść na kretynkę, która nie wie co ma robić ze swoim życiem (choć już pewnie tak wszyscy myślą).
- Zrobiliśmy to, co do nas należało. Następnym razem, moja droga, po prostu odejdź. To nie była twoja bitwa. Gdyby to był mutant, w pełni bym cię poparł… ale walczyć dla człowieka, to jak walczyć w obronie nie swojego kraju. To jest zdrada.
Bla, bla, bla… Jego mądrości życiowe na temat wyższości mutantów nad zwykłym człowiekiem stają się już nudne. Chyba już wiem co czuła Betsy, gdy ja porównywałam życie człowieka do wschodu słońca. Ale to małostkowe.
- Czy ty nie rozumiesz, że cię uratowałem? – jego oczy, zwykle szare, w tym świetle wyglądały na matowe i bardzo zmęczone – starałem się ich zrozumieć. Ale ich podłość jest nieograniczona. My, mutanci, niczym nowy gatunek, możemy zawładnąć tą planetą. Czym jest człowiek wobec nas? Niczym. Jest tylko marionetką, nie posiadający żadnych konkretnych zdolności…
Z tym się nie zgadzałam.
- Erik, posłuchaj siebie. Człowiek jest niższą rangą wobec nas, okej. Ale nie mów, że jest nic nie wart, bo w to nie uwierzę.
- Mylisz się, moja droga. Człowiek nie potrafi nic. A my, gdy złączymy siły, możemy mieć władzę. Oni nas nie pokonają, bo nie mają czym. Bronie? Mogę je niszczyć w pięć sekund. – podszedł do mnie bliżej – kto inny włada nad piorunami, Katherine?
Patrzyłam wprost w jego oczy. Zmarszczki na jego twarzy dodawały mu lat, siwizna, jaką nosił na głowie również sprawiała, że przeżył więcej, niż nie jeden człowiek. I chyba tak było.
- Są utalentowani ludzie.
- Tak, nazywają się mutantami.
- Nie. – pokiwałam przecząco głową. – są ludzie, którzy umieją więcej od ciebie, są od ciebie mądrzejsi. Jeden umie liczyć w pamięci niczym kalkulator, drugi umie rysować, a trzeci leci w kosmos, bo jest jakimś fizykiem czy innym kosmonautą. Latasz w kosmos?
- Nigdy nie byłem.
- No właśnie. Oni doświadczyli więcej, niż sobie wymyśliłeś. Widzieli więcej piękna na tym świecie, bo nie są tak okrutni i mają w sobie tę magię, zwaną uczuciami. Wiesz, Erik, gdyby nie fakt, że jesteś przyjacielem profesora, usmażyłabym cię już dawno.
- Nie wątpię.
- A teraz mnie wypuść.
Zrobił tak jak mu kazałam. Rozmowa z Erikiem to jak rozmowa wierzącego z ateistą. Każdy w tym przypadku ma rację.
Metal, który miałam na nadgarstkach rozpłynął się niczym rtęć. Czując luz na nogach i dłoniach, zeskoczyłam z zimnego, metalowego blatu i poprosiłam o powrót do domu.
Eric wyszedł. Wiedziałam, że podczas mojej pierwszej wizycie na tej wyspie nie będę się z nim dogadywać. Ba, ja z nim nigdy nie rozmawiałam normalnie.
Biała Dama bez słowa zaprowadziła mnie na zewnątrz. Co ciekawe, zobaczyłam helikopter, ale najbardziej mnie zdziwiło to, że mam nim lecieć. I to razem z Mistique.
Wsiadłam do helikoptera. Emma spojrzała na mnie i powiedziała:
- To dla naszego dobra. Oni by cię znaleźli i zabili. Mściliby się na nas wszystkich.
Zasunęła drzwi, po czym odwróciła się i jej blond włosy zaczęły fruwać w powietrzu.
Po pół godzinie byłam już na lądzie. Przeleciałam kilkaset kilometrów nad oceanem tylko po to, żeby się dowiedzieć, że Erik nie zmienił swojego podejścia do ludzi oraz to, że ich notorycznie zabija. Wspaniale, po prostu wspaniale.
Nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Pałętałam się po mieście, myślami odbiegałam od rzeczywistości, nachodziły mnie dziwne wizje. Byłam już tym wszystkim zmęczona. Najbardziej bolało mnie to, że jeden incydent, niby błahy, a prowadzi do tragedii. Teraz miałam na sumieniu nie tylko starca i młodego chłopaka, lecz kilku,  na dodatek tych z mafii.
Jakby to miałby mi w czymś pomóc.

środa, 17 sierpnia 2011

Rozdział I

Epilog

Żyjemy w trudnych czasach. Żyjemy w czasach, gdy pieniądz nie zna swojej wartości. To między innymi przez nie tracimy domy, samochody, kredyty… Rodzinę. Od czasu do czasu myślę sobie, że to właśnie one, w mniemaniu człowieka są najważniejsze. Oczywiście, że nie są. Dla normalnych ludzi, jak my, rzeczy materialne są tak naprawdę mniej ważne, niż uczucia, które jak wiadomo, od dawna górują nad nami – ludźmi. A co z mutantami? Mutanci to też ludzie. Mutanci to wyjątkowe stworzenia, udoskonaleni, można by powiedzieć, przez matkę naturę, Boga, Jahwe, Buddę… Nie ważne, że przez kogo. Mutanci, jak się okazuje, mają w sobie więcej serca niż taki zwykły mieszkaniec Nowego Jorku. Czy to nie lekki paradoks? Od czasu ich ujawnienia, ludzie zaczęli się zachowywać jak stado antylop, uciekającymi przed jednym, małym lwiątkiem. Prawa natury, no nie? Słabsze ogniwo zawsze umiera. Tak zwany – łańcuch pokarmowy. Skąd się wzięli mutanci? Jak sama nazwa wskazuje, mutacja to nic innego, jak nagła, skokowa wręcz, zmiana zapisu informacji genetycznej. Wiązać się z tym mogą promieniowania UV, gamma, beta, i inne pierwiastki promieniotwórcze. Ponieważ nie znam się na tym zbyt dobrze, bo profesor mnie nie nauczył tak dobrze, jak chciałabym, opowiem w skrócie czym charakteryzują się mutanci.
Mutanci mają niezwykłe moce. Mają moc telekinezy, czyli poruszania rzeczami siłą woli. Bezsensu, prawda? Potrafią też panować nad żywiołami. Umiecie stworzyć ogień? Ha, ja też nie. Generalnie rzecz ujmując, mutanci to niezłe psychole. Lecz niestety (albo stety) pojawiają się tez inne objawy. Na przykład możesz być niebieski, jak Kurt, czy Mistique. Mistique jest zmiennokształtna. Może przybrać postać każdej osoby. Ta ,to też niezła wariatka, bo wcale nie jest dla mnie miła. Jej syn, czyli Kurt, choć bardzo lubi, jak mówi się do niego „Nightcrowler” również jest niebieski, ponieważ jest synem Raven, czyli Mistique. Dziedziczenie cech po mutantach, w przypadku dzieci, może się okazać dość zgubne. Dla Kurta szczególnie, bo umie się teleportować, ale o tym może później.
Mutacja to nieodwracalny proces. Zapis informacji jest tak niesamowicie szybki, że my, zwykli ludzie tego nie zrozumiemy. „My”, mam na myśli was, choć tak naprawdę nie powinnam się z wami utożsamiać. Prawda jest taka, że my istniejemy, istnieliśmy i będziemy istnieć, więc wpływu na to nie macie. Możecie nas zabijać, a my i tak będziemy się rozmnażać. Bo nadal jesteśmy ludźmi. Taki rasizm, wiecie. Człowiek bez ręki to dla drugiego człowieka już nie człowiek, bo właśnie nie ma tej ręki! Upośledzenie czyni z nas nie-ludzi? A kto tutaj ma czelność mówić o ludzkości, jak właśnie nie-ludzie, którzy mają więcej oleju w głowie. Mówię to z całą odpowiedzialnością i odpowiem za swe czyny, jak każdy. Ale człowiek boi się tego, czego nie rozumie. Ale po co od razu zabijać? Czy naprawdę jesteśmy aż tak okrutni wobec własnej rasy ludzkiej? Wobec własnych braci? Ludzie są dominującym gatunkiem na tej planecie. Ale ja uważam, że Ziemia jest tym już zbyt zmęczona, dlatego postanowiła wydać na świat gen X, który jest odpowiedzialny za zmiany w nas zachodzące. Nic, tylko czysta genetyka.
Wyobrażacie to sobie? Ameryka północna, czyli nasze kochane Stany Zjednoczone sprzymierzyły się w walce z mutantami z Rosją! Dwa niepodległe państwa, posiadające najlepsze wojska i sprzęt wojskowy, zostały ku sobie przyjaźnie nastawione. Dlaczego? Bo na horyzoncie pojawił się nowy wróg, który może zagrozić nie tylko Amerykanom, ale i Rosjanom. Cóż za ironia losu. Niestety, ciągle są zamieszki i giną niewinni ludzie. Meksyk nie stał się najniebezpieczniejszym państwem na Świecie, lecz cały świat ogarnął strach. Gdzie się nie ruszysz, tam czyjeś zwłoki cuchną w ściekach, bądź kogoś biją, tłuką… Bądź co bądź to nie wojna, choć niektórzy już ją tak nazywają. A może mają rację?



Rozdział I.
Znowu to się zaczęło. „To”, mam na myśli polowanie na mutantów. Był przez pewien czas spokój, lecz kiedy do naszego rządu wparował Senator Kelly, sprawy zaczęły się inaczej toczyć. Dlaczego tak jest? Ponieważ wciąż nie potrafią postawić się na miejscu drugiego człowieka. Nie mam pojęcia jak bardzo trzeba się starać, żeby wszyscy zrozumieli, że nie wszyscy chcą wojny. Nie wszyscy mutanci to złe Bractwo Magneta, które porywa nawet i ludzi, wyłudzając sekretne tajemnice od prezydenta czy tam innego premiera.
I teraz, gdy przechadzam się po ulicach brudnego Nowego Jorku, zastanawiam się jakby to były bez tych pieprzonych zasad, bez tego „rasizmu”, bez szufladkowania ludzi. Nudno, prawda? Gdyby nie fakt, że ciągle słyszę o zwłokach młodego mutanta, mogłabym zrozumieć obawy ludzi. Ale to co czynią, jest niehumanitarne. Ale oni się o tym nigdy nie przekonają.
Światło dobiegające z żarówek latarni, głośne samochody, reklamy wirujące na wieżowcach… Tym charakteryzuje się wielkie miasto, a tym bardziej Nowy Jork. Ciągły hałas, pośpiech wprawia to miasto w ruch. Ono żyje.
Usłyszałam dziwne odgłosy zza rogu. Przechodząc po mieście o północy i tupiąc swoimi obcasami, które chętnie bym zdjęła, to wydawało mi się najdziwniejsze. Wiedziałam, że coś się święci.
Bez problemu trafiłam w ciemną strefę Nowego Jorku. Nie przestraszyłam się jednak grupki ludzi, którzy pastwili się nad biednym mężczyznom, leżącym na zimnym betonie. Było mi niemal obojętne czy szukali zaczepki, czy to porachunki. Nikt nie będzie nikogo bić, gdy ja jestem w pobliżu.
Jedynym dla mnie zaskoczeniem było to, że byli to nastoletni chłopcy. Pomyślałam sobie wtedy, że świat naprawdę oszalał.
-Hej, chłopcy. – odezwałam się pewnym głosem. – czy wy naprawdę chcecie tego biednego człowieka zakatować na śmierć?
Żaden z nich nie przestał kopać starca. Mój długi, zielony płaszcz nieco mi przeszkadzał, podobnie jak moje szpilki. Że też zachciało mi się dzisiaj być ładną.
- Wypad stąd, dziewczynki nie mają prawa wstępu. – odezwał się, chyba najstarszy z nich wszystkich.
Ci młodzi ludzie mieli tyle nienawiści w sobie, jakbym widziała jakichś wikingów walczących ze sobą. Włożywszy ręce do kieszeni mojego płaszcza, podeszłam do nieznajomych jeszcze bliżej.
Na ich twarzach zauważyłam zaskoczenie. Jakby zupełnie nie wiedzieli w jakiej sytuacji się znajdują.
Uśmiechnęłam się dość ironicznie, bo cóż innego miałam robić? Spojrzałam ukradkiem na starca. Prosił o pomoc, czułam to. Dało mi to dość dużej motywacji, by zaatakować pierwsza, lecz nim się zamyśliłam, jeden z nich rzucił się na mnie z nożem w ręku. Złapałam jego prawą rękę, domyśliłam się, że tą dłonią robi wszystkie inne rzeczy. Lewa została w tyle, także mogłam bez problemu porazić prądem obydwie ręce, został on sparaliżowany. Chłopak  skonał i upadł na ziemię. Oczy miał szeroko otwarte, ale już nie mógł złapać tchu. Zawiało w tym momencie chłodem, a zimny pot spływał mi po plecach.
Reszta towarzystwa chyba uciekła. Przestraszyłam ich moimi piorunami, które wychodziły z moich rąk. Moje wyładowania elektryczne nieraz przysporzyły mi problemów, jednak tym razem wiedziałam, że dam radę.
W tym czasie podbiegłam do starca, próbując go ocucić.
Gdy już uznałam, że jestem bezpieczna oraz to, że obok mnie leżą dwa świeże trupy, postanowiłam zadzwonić po pogotowie ratunkowe, po czym zniknęłam z miejsca zdarzenia.

Do domu wróciłam przed pierwszą nad ranem. Rozwścieczona trzasnęłam drzwiami i zamknęłam je na klucz. Światło w drugim pokoju się świeciło, co mnie nie zdziwiło za bardzo. Pozbyłam się mojego płaszcza, wieszając go na drewnianym, dużym wieszaku. Buty zdjęłam najszybciej jak tylko mogłam, by założyć swoje niebieskie, wygodne kapcie i poczuć ulgę na stopach. Gdy już stwierdziłam, że mogę iść się wygadać, poszłam do pokoju, gdzie świeciło się światło.
Moim oczom ukazał się mężczyzna. Wysoki, dobrze zbudowany. W samych spodniach dżinsowych na materacu, który znajdował się na  środku pokoju, trenował różne dziwne rzeczy, o których nie miałam pojęcia. Chris był wyjątkowo urodziwym chłopakiem. Również jak ja, był mutantem, jednak jego zdolności sporo odbiegały od moich. Był maszyną do zabijania. Tak, jest płatnym mordercą. Ale! Morduje tylko tych, którzy na to zasługują.
 Teraz pewnie nasuwa się wam pytanie – jak on śmie wydawać komuś sprawiedliwość? Czy to on decyduje kto ma żyć? Absolutnie nie. Żaden człowiek nie ma prawda decydować o tym, kto zasługuje na śmierć a kto nie. Niestety żyjemy w takich czasach, że gnój byłby lepszy do uprawy roślin, niż współżycie z tymi ludźmi. Pełno mafiosów, pełno szumowin… Ich również nie można sądzić. Ale można złagodzić obyczaje, zabijając ich. Na pewno krzywda wtedy nikomu się nie stanie. A uwierzcie mi, ci ludzie zasługują na karę śmierci za swoje czyny. Lepiej zapobiegać niż leczyć.
Taką ma pracę. Ja oczywiście nie mieszałam się w jego sprawy biznesowe, choć czasem chciałbym zobaczyć go w akcji.
To takie podniecające!
Jego rachunek prawdopodobieństwa jest niemal oczywisty… Zawsze trafia do celu. Z zamkniętymi oczami potrafi strzelić w sam środek jabłka stojącego na twej głowie. Skąd wiem? No, domyślcie się.
Poza tym jest niesamowicie szybki. I wysportowany, rzecz jasna.
A oprócz tego jest moich chłopakiem i żyje nam się bardzo dobrze, choć niekiedy strasznie irytują mnie te jego ciągłe wezwania. Nigdy nie mogę go mieć dla siebie dłużej, niż na dwa dni.
Chłopak zorientował się, że przyszłam do domu. Wyglądał na zmęczonego. Odłożył hantle na podłogę i podszedł do mnie, dając mi całusa w czoło.
- Czemu dopiero teraz wróciłaś do domu? Myślałem, że pracujesz do dwunastej. – zapatrzył się w moje zielone oczy.
- Tak, kończę o dwunastej. – zgodziłam się z nim. – ale postanowiłam się przejść  po mieście w nocy. Wiesz, czasem po prostu lubię spacerować.
Nie uwierzył mi, wiedziałam o tym dobrze. Przytulił mnie.
- Chodź, pewnie zmęczona jesteś.
Zaprowadził mnie do naszej sypialni, a on sam wziął prysznic. Zanim z niego wyszedł, ja już prawdopodobnie spałam.
Obudziłam się około południa. Słońce nie docierało do mojego do mojej sypialni, więc domyśliłam się, że padał deszcz. Idealne odzwierciedlenie mojego porannego humoru. Założywszy flanelowy szlafrok na siebie, podążyłam do kuchni. Poczułam w powietrzu smażoną cebulę i jajka, od razu mój humor był w lepszym stanie.
Ziewając, usiadłam na drewnianym krześle. Mój mężczyzna już podał mi talerz do ręki, po czym sam usiadł i częstowaliśmy się przepyszną jajecznicą.
Chris włączył telewizor. Wiadomości z rana, jak co dzień, przyniosły nowiny z mojego nocnego incydentu. Chłopak spojrzał na mnie wymownie, jakby wiedział, że tam byłam.
- Tak, to byłam ja. – przyznałam
- Zabijanie nigdy nie było twoją mocną stroną. – zażartował – powiedz mi, czego tam szukałaś?
Nabrałam jajecznicy na widelec i mieląc w buzi resztki pokarmu, patrzyłam się w jeden punkt. Nie miałam pojęcia jak odpowiedzieć na to pytanie.
- Nie jestem taka jak ty. – powiedziałam wymijając odpowiedzi na zadane mi pytanie.
- Kate. – odezwał się nerwowo – czego tam szukałaś?
Westchnęłam, ale nadal milczałam. Jednak w wiadomościach nadawali więcej informacji nna temat tamtego zdarzenia.
- „Podejrzewamy, że młody mężczyzna znaleziony na chodniku to jeden z rodziny rosyjskiej mafii  z Nowego Jorku. Drugiego mężczyzny jeszcze nie zidentyfikowaliśmy”.
Własnym uszom nie wierzyłam.
- Przecież oni byli zwykłymi nastolatkami! – powiedziałam głośno, jakbym chciała się usprawiedliwić
- Oszalałaś.
Nie wiedziałam co chciał przez to powiedzieć.
- Kobieto. – ciągnął dalej. – w rosyjskiej mafii brakuje ludzi. Biorą nawet dziesięciolatków, jeśli się nadają.
- Chcesz mi powiedzieć, że zabiłam dziecko mafii?
Nie odpowiedział.
- Chris, ale czemu bili tego człowieka, czemu…
- To nie była twoja walka. Nie powinnaś była się wtrącać. Wiesz jaka rzeź teraz będzie? Jak się wszyscy dowiedzą, że zabito go poprzez porażenie prądem, wszyscy będą widzieć, ze chodzi o ciebie!
Zmarszczyłam brwi. Jacy wszyscy?
- A może ktoś miał paralizator?
- Tak, pewnie. Paralizator, który zabił.
Wzruszyłam ramionami. Skąd ja, do cholery mogłam wiedzieć, że to mafia?!
Resztę śniadania zjedliśmy w ciszy, lecz żeby załagodzić sytuację, wyłączył telewizor. Mądry chłopak.
Dlaczego go zaczepili? Mafia nigdy nie wtrącała się w takie „gangsterskie” potyczki. Przecież to nielogiczne…
Nie miałam absolutnie żadnych powodów, by zbliżać się do tych knypków. To oni zaczęli tę bitwę, a ja nie zamierzałam tak tego zostawić. Porozmawiałam po śniadaniu z Chrisem, lecz ten mi tylko zasugerował, żebym ich wyśledziła i zabiła, bym nie miała później problemów. Ależ on jest bez uczuć. Nie mogłabym ta po prostu podejść, uśmiechnąć się, a później wysadzić miejsce, w którym byśmy się znajdować. Choć byłabym do tego zdolna, bo moje możliwości są nieograniczone, moje sumienie mi na to nie pozwala. To lekka ironia, bo zabić umiem. Ale nie z premedytacją.